Ścieżki, po których poruszamy się rowerami, znacznie róznią się jakością powierzchni od jezdni, po których jeżdżą motocykle (chyba że motocyklista właduje się na kocie łby). Ja mam uraz do wożenia aparatu luzem po jednym wypadzie na samoloty, gdzie sprzęt foto wrzuciłem z plecakiem do komory bagażowej w autobusie. Potem autokar zasuwał po jakichś płytach i kocich łbach, że aż było słychać, jak plecaki podskakiwały. Skończyło się wysyłką aparatu do kalibracji. Dlatego odrzucam od razu wożenie aparatu, np. na kierownicy. Zresztą... Ostatnio zanabyłem za całe 60 PLN uchwyt pod telefon znanej marki Baseus (model SUKJA-0S). Wyglądał solidnie. Przetrwał do pierwszych "kocich łbów", gdzie ułamał się przy nasadzie wysięgnika po przejechaniu kilkunastu metrów. A amortyzatory w rowerze niby mam solidnej firmy...
Dlatego poszedłem w strone plecaków. Szybko jednak dojrzałem do pomysłu wożenia aparatu z jednym body w kaburze mocowanej w pasie i asekurowanej paskiem naramiennym. Reszta obiektywów (jeśli mam brać) w sakwie amortyzowana solidną podściółką z ubrań. Tak wygląda mój sposób po jednorocznych doświadczeniach z wycieczkami foto-rowerowymi.
Koszulki mam "oddychające". Plecak też niby "rowerowy" ("Thule Rail 8"). Ale jak nie mam latem solidnego przewiewu w trakcie jazdy, to nie najlepiej się to kończy, szczególnie po kilku dniach. Problemy skończyły się, gdy zrezygnowałem z plecaka na rzecz kabury "nadbiodrowej" na plecach.
Szukaj
Skontaktuj się z nami