Close

Strona 4 z 5 PierwszyPierwszy ... 2345 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 31 do 40 z 44
  1. #31

    Domyślnie

    Ciekawe czy Anthony Bourdain wie, że reklamuje ten zacny przybytek

    Duriany to chyba nie taki bardzo częsty widok na ulicy w S, o ile mnie pamięć nie myli (chyba, że był sezon). W metrze kiedyś były powszechne zakazy z określoną konkretną kwotą za przewóz śmierdziucha.

  2. #32

    Domyślnie

    Cytat Zamieszczone przez poste Zobacz posta
    Ciekawe czy Anthony Bourdain wie, że reklamuje ten zacny przybytek
    Nie tylko ten ale i biznes sąsiada
    Dla mnie osobiście nie ma to większego znaczenia. Podobnie jak to, że foliowy "płaszcz przeciwdeszczowy" który kupiłem reklamowali do spółki Tom Cruise z Natalie Portman. Co do jedzenia to nie dane było mi spróbować, ale kolega z forum sugerował żeby wybrać się do Geylang. Podobno tam jest najsmaczniej.

    Cytat Zamieszczone przez poste Zobacz posta
    Duriany to chyba nie taki bardzo częsty widok na ulicy w S, o ile mnie pamięć nie myli (chyba, że był sezon). W metrze kiedyś były powszechne zakazy z określoną konkretną kwotą za przewóz śmierdziucha.
    Teraz jest podobnie z tym, że na perony ogólnie nie można wnosić jedzenia i picia (albo w KL, już nie pamiętam).

  3. #33

    Domyślnie

    Dzisiejszy odcinek będzie o małpach a dokładniej o rudych, wrednych i brzuchatych. Przyznam się, że poczułem się trochę zawiedziony gdy zaraz po przylocie na Borneo zagadał do nas w recepcji jakiś facet, chyba z biura, i zgasił stwierdzeniem, że "dzikie" orangutany ciężko nam będzie zobaczyć poza miejscówkami do tego wyznaczonymi. Mimo, że udało się nam raz spotkać dwa osobniki to w zasadzie muszę przyznać mu rację. W szczególności gdy ktoś jedzie tam bez przygotowania i kupy czasu. Dla pozostałych zostają wspomniane Semmengoh Nature Reserve, Sepilok i podobne. Nie jest jednak tak źle jakby się mogło wydawać. Te przybytki to nie ZOO, nie ma tu krat i zazwyczaj mieszczą się w dżungli a zwierzęta choć przyzwyczajone do obecności ludzi to w zasadzie są dzikie. Żyją w lesie i po prostu korzystają z tego, że mają darmową stołówkę. Dlatego w sezonie owocowym znacznie trudniej je spotkać. Jak ktoś ma pecha to zobaczy np jednego malca albo nawet tylko wiewiórki. Miejsca te pełnią też funkcję przedszkola i szkoły dla osieroconych zwierząt. Uczy się je tam jak radzić sobie w dżungli. Po pewnym czasie po prostu się je wypuszcza a monotonną dietą "namawia" do zdobywania pokarmu na własną rękę. Z karmienia jednak nie zrezygnowano, pewnie dlatego że to zawsze jakiś zastrzyk gotówki (turyści płacą i chcą coś zobaczyć) a po drugie lasów jest coraz mniej i zwierzętom ciężej jest zdobywać pokarm. Do tego stopnia, że muszą żerować na plantacjach palm oleistych a że tam traktowane są jak zwykłe szkodniki to kończy się to dla nich zazwyczaj tragicznie. Nie wiem ile w tym prawdy, ale plantatorzy podobno niemało płacą za głowę a nawet za rękę orangutana także ośrodki takie jak Sepilok mają ciągły dopływ świeżej, sierocej krwi. Nie sprawdzałem tego, ale obiło mi się o uszy że orangutany są w tej chwili gatunkiem zagrożonym i być może zabraknie ich do 2050. Wstęp może smutny, ale S i S to naprawdę fajne miejsca, szczególnie dla tych którzy chcą się przejrzeć w małpiej twarzy jak w lustrze. Arsenał gestów, min i dźwięków niemal w stu procentach odpowiada temu co na co dzień wymieniamy w naszych codziennych relacjach więc spojrzenie na siebie z takiej perspektywy daje trochę do myślenia. Podobno w 97% dzielimy z nimi genotyp więc możemy nazywać ich braćmi. Tak też nazywają ich niektórzy miejscowi. Po małpach widać kiedy są wesołe (co chyba nikogo nie dziwi) ale widać też kiedy są smutne albo w nostalgicznym nastroju i zamiast jeść wolą się położyć lub pobawić listkiem i odpłynąć na chwilę. Co ciekawe na kilkadziesiąt małp które powiedzmy są rezydentami tych placówek żadna z nich nie jest podobna do drugiej. Nie sposób je pomylić. Inne zachowanie, sylwetki, zaczes, oczy i charakter. Na potrzeby tej relacji zrobię też małe rozgraniczenie między tymi dwiema instytucjami. Wydaje mi się (inaczej być nie może bo byłem tam tylko jeden dzień), że w Semmengoh podchodzą do sprawy naprawdę poważnie. Podczas gdy tam byliśmy panowała cisza, dostaliśmy dokładne wskazówki jak się zachowywać a przede wszystkim zwierząt było mało. Jedynie kilka sztuk, które się wymieniały. Starały się przy tym chociaż trochę odseparować od ludzi. To podobno dobrze bo oznacza to, że zwierzęta radzą sobie same. Trochę inaczej było w Sepilok gdzie byliśmy 3 dni i przez te 3 dni przewinęło się tam całe stado orangutanów, które dodatkowo były bardzo ciekawskie i biegały między ludźmi. Niby opiekunowie starali się nas przed nimi chronić, ale nie dało się ich upilnować. Największy chaos był przy popołudniowych karmieniach także jeśli ktoś będzie miał w planach tylko jedną wizytę w Sepilok to lepiej wybrać drugą porę karmienia(bilet jest na cały dzień). Przy Sepiloku jest jeszcze miejsce pełniące podobną rolę ale zajmujące się niedźwiedziami, kilka tras pieszych oraz Rainforest Discovery Centre gdzie można rzucić okiem na wiele gatunków tamtejszej flory i fauny i sprawdzić jak wygląda namiastka canopy walks. Wejściówka jest bardzo tania więc warto.

    103.
    104.
    105.
    106.
    107.

    Około 2 godzin drogi od Sandakanu jest jeszcze jedna miejscówka o której sporo się mówi, ale jest nieco bardziej kontrowersyjna. Dzieje się tak dlatego, że jej właścicielem nie jest państwo a prywaciarze, właściciele plantacji palm olejowych. Podobno zakochali się oni w nosaczach i postanowili z części należący do nich ziem zrobić coś w rodzaju rezerwatu przy czym jedyne co się tam robi to dokarmia zwierzęta. Spotkałem się z głosami w necie, że robią tak tylko i wyłącznie dlatego żeby uspokoić swoje sumienie i jeszcze na tym zarobić bo bilet jest 2 razy droższy niż np do Sepiloku. Na miejscu jednak tego parcia na kasę jakoś nie widziałem. Przeciwnie, kierowca busika który nas tam zawiózł przez całą drogę gadał o nosaczach, gęba nawet na chwilę mu się nie zamykała. A gadał z takim przejęciem, że się przez chwilę zastanawiałem czy nie rzucić roboty i się do nich nie przyłączyć. Przy okazji dla tych, którzy chcieliby się tam dostać to można to zrobić jedynie taksówką albo wspomnianym busikiem, który startuje codziennie o tej samej porze spod hotelu w Sandankanie oraz ok godzinę później z parkingu przed bramą wejściową do Sepilok. Opłata jest od łebka i znacznie korzystniejsza od taksówki o ile podróżujecie sami lub np we dwie osoby. My byliśmy tylko we dwoje więc mogliśmy z kierowcą ustalić elastyczny, skrojony pod nas plan zwiedzania. Sama Labuk Bay wygląda jednak trochę smutno bo mieści się pomiędzy plantacjami palm gdzie ustawiono platformy. Ciekawsza jest druga(czyli pierwsza, ale odwiedza się ją jako drugą) platforma bo idzie się do niej kładkami po mokradłach. Dla tych, którzy chcą mieć pewność że zobaczą z bardzo bliska nosacze to chyba najlepsza okazja. O określonych porach (chyba 10 i 14) z lasu wyłazi kilkadziesiąt sztuk "proboskisów": samiec alfa, żony i sfora dzieciaków. Między nimi plączą się też silvered leaf monkeys(polskiej nazwy nie mam), bardzo małe ale nadrabiające agresją małpki. W zasadzie to nie ma obowiązku odwiedzać Labuk Bay, bo nosacze są dość pospolite w tamtych regionach i można je stosunkowo łatwo spotkać, ale chyba nigdzie nie można im się przyjrzeć z tak małej odległości. Mi się podobało, ale nie polecam bo nie jestem pewny intencji właścicieli.

    108. Żony
    109.
    110.
    111. Hello Gorgeous!
    112.
    113. Big boss.
    114. Miejscowi na nosacze wołają małpy holenderskie, ze względu na wielkie nosy i nie mniejsze bebzony.
    115. Akurat na miejscu był Holender i faktycznie podobny.

    Jako, że lot powrotny mieliśmy po północy to żeby zamknąć małpią klamrę ostatniego dnia wybraliśmy się jeszcze do Batu Caves (40min pociągiem z KL Sentral, bilet chyba 4 zyble) jednego z ważniejszych miejsc kultu dla wyznawców hinduizmu. Oczywiście olbrzymie pomniki(w tym Hanumana) jak i same jaskinie robią wrażenie, ale tradycyjnie show skradły makaki.

    116.
    117.
    118.
    Ostatnio edytowane przez cz4rnuch ; 01-05-2016 o 14:25

  4. #34

    Domyślnie

    Bardzo "ludzkie" te małpy.
    Nie wiem, co napisać.

  5. #35

  6. #36

    Domyślnie

    Fakt, to moje największe dzieło Zastanawiam się nawet nad tym czy nie odwiesić pstrykadełka na kołku i przerzucić się na kolarstwo zawodowe. W fotografii czuję się już spełniony a potrzebuję nowych wyzwań

  7. #37

    Domyślnie KL + KK (bo zapomniałem)

    W ostatnim(edit: albo przedostatnim) odcinku pójdę nieco na skróty bo przypomniało mi się, że skacząc po tematach zapomniałem o stolicy stanu Sabah, Kota Kinabalu zwanej przez miejscowych KejKej. Miasto jest mocno promowane turystycznie ze względu na bliskość morza (wiele pięknych wysp), lasów tropikalnych i Mt. Kinabalu. Stosunkowo łatwo dostać się stąd także do Sandankan czy Semporny więc to dobry punkt na rozpoczęcie wyprawy w głąb lasu lub w głębiny oceanu tym bardziej, że międzynarodowe lotnisko w odróżnieniu od większości azjatyckich mieści się prawie w centrum miasta (mimo to taksa i tak ma stałą opłatę 20RMów do centrum). Samo miasto nie jest ani zbyt piękne ani zbyt ciekawe. Z czasów przedwojennych ostała się chyba tylko wieża zegarowa. Oprócz tego jest dość ciekawy meczet położony nad wodą, Filipino Market i mieszczący się 20 minut łodzią z przystani Jesselton Tunku Abdul Rahman Park (pięć pięknych wysepek ze zwierzętami i rafą) na który można sobie urządzić we własnym zakresie całodniowy Island Hopping. Są też inne atrakcje o których wspomniał Dark na swoim blogu, ale nie byłem więc nie wiem. W sumie to ze względu na wysepki w ogóle tam przylecieliśmy i wcale tego nie żałuję. Do parku można dostać się łodzią na która bilet kupujemy w specjalnych kasach na terenie przystani portowej. Nie ma sensu wykupywać wycieczek w biurach bo są kilkukrotnie droższe a jedyny plus polega na tym, że nie czekamy na łodzie. W kasie wykupujemy jedynie bilet na wyspy które nas interesują oraz dodatkowy sprzęt, o ile go nie mamy (maty, maski, kamizelki itp). Do tego dochodzi coś na kształt opłaty środowiskowej, którą wykupujemy oddzielnie na każdej z wysepek. Z tego co pamiętam jest ich 5, ale podczas jednodniowego pobytu chyba lepiej ograniczyć się do jednej, góra dwóch (my ze względu na podobno najlepszą rafę do snurkowania wybraliśmy Sapi i Mamutik). Na przystani można też podjeść i kupić jakiś prowiant. O ile zależy nam na kasie to warto to zrobić bo na wyspach jest dość drogo. Reszta to już błogi relaks, podglądanie nosaczy i legwanów oraz bardzo fajnej rafy z dziesiątkami gatunków ryb, która np na Sapi znajduje się już ze 20-30 metrów od brzegu więc nie trzeba żadnej łodzi by do niej dopłynąć. Widoki są super. Spędziłem w wodzie kilka godzin brzuchem do dołu w wyniku czego spaliłem sobie całkowicie plecy. Z rzeczy praktycznych to warto zabrać ze sobą jakąś piankę albo nawet zarzucić na siebie podkoszulek. Nie tylko ochroni ona(on) przed słońcem (przed zimnem nie musi bo woda i tak ma 35 stopni) ale także częściowo przed małymi meduzami, których jest tam bardzo dużo a ich parzydełka nie tyle są niebezpieczne co upierdliwe (coś jakby pokrzywa tylko delikatniejsze). Pianka ochroni też przed większymi meduzami oraz śmiercionośnymi osami morskimi, które podobno też tam można spotkać. Po całym dniu niestety trzeba wrócić do miasta gdzie jedną z niewielu rozrywek jest targ filipiński (są też kluby z muzą i alkiem ale nie miałem nastroju na testowanie więc się nie wypowiem). Jak już się człowiek przyzwyczai do specyficznego zapachu to nie jest tam najgorzej. Na targu króluje dziadostwo, ale można tak też zjeść bardzo dziwne owoce morza. Podczas całej mojej podróży po Malezji i Singapurze nigdzie nie widziałem tyle cudaków co w KK. Nawet w Penangu czy słynnej krewetce w Kuchingu (Top Spot) nie było tego aż tyle. Płaszczki, zatrzęsienie "zwykłych" ryb i skorupiaków, olbrzymie ślimaki, głowonogi i zwierzęta jak z horrorów. Wszystko jadalne, mimo że niektóre ryby czy ślimaki są trującą więc trzeba je wcześniej odpowiednio sprawić. Z braku cochones wybrałem dla siebie wariant najbezpieczniejszy czyli rybkę w pysznym sosie na liściu bananowca. Palce lizałem jeszcze w łóżku takie dobre było. Nie gorszą miejscówkę mieliśmy pod hotelem w którym się zatrzymaliśmy. Dziesiątki stoisk ukrywających się pod blachą falistą a w nich dosłownie setki akwariów z żywym towarem. Choćby dlatego warto tu przyjechać. Oczywiście o ile ktoś lubi owoce morza.

    119. Wysepki Tunku Abdul Rahman Park znajdują się bardzo blisko KK. Nawet widać je z przystani. Warto o nich poczytać, bo każda nich oferuje coś innego. Warto też zapamiętać nazwę lub logo firmy w której wykupuje się łódź. Jeśli się tego nie zrobi to o umówionej godzinie biega się po całej przystani pytając wszystkich o naszą łódź (tak jak my).
    120.
    121.

    Edit: Skończyło mi się piwo i zapał więc Kuala wrzucę jednak do oddzielnej przegródki.
    Ostatnio edytowane przez cz4rnuch ; 05-05-2016 o 23:05

  8. #38

    Domyślnie Koniec i kropka.

    Na koniec wrzucę jeszcze kilka fociek z Kuala Lumpur. Miasta po którym sobie za wiele nie obiecywałem, ale które całkowicie mnie zauroczyło. Najgorsze jest to, że nawet nie wiem czym, bo Petronasy za bardzo mnie nie podjarały, podobnie jak opisywane w wielu poradnikach must stay czyli chińska dzielnia z widokówkowym Jalan Petaling oraz centra handlowe gracące pół dzielnicy Bukit Bintang. To chyba bardziej to coś czego nie da się opisać, klimacik. Mimo, że w sumie niewiele tam zwiedziłem to nie pamiętam kiedy ostatnio miałem aż tak dziką radość z bezcelowego włóczenia się uliczkami. Spodobało się nawet mojej pani, która ogólnie do przechadzek nie jest skora a wolała przełazić kolejny dzień w skwarze KL-owego słońca zamiast wycieczki do Melaki, którą sobie wcześniej zaplanowaliśmy. Nic nie szkodzi bo jedno czego się nauczyłem o Malezji to, że jest tam znacznie więcej do zobaczenia niż mi się na początku wydawało więc za kilka lat i tak tam wrócimy bo jeszcze przed nami wiele do zobaczenia.

    122. Moja ulubiona zabawa: szukanie Menary. Można ją zobaczyć w całkiem zaskakujących miejscach. Inna wersja to zabawa w ciuciubabkę z Petronasami.
    123. Famous Petaling Street nie zachwyciło, ale ja ogólnie mam już przesyt chińszczyzny. Ci co się tam zatrzymują zazwyczaj chwalą.
    124. Najdroższa do tej pory zupka jaką wciągnąłem w Azji (made in Tajwan). Ale warta każdego ringgita.
    125. Wieczorem, jako że rzut beretem mielim, na Jalan Alor. Tu można spróbować prawie wszystkiego. Ceny może nie były jakieś specjalnie niskie, ale za to ryby mega smaczne.
    126.
    127. Śniadanie mistrzów. Bogatszy o doświadczenia z Malezji nie mogę pojąć jak mogłem wcześniej nie zakochać się w kuchni indyjskiej.
    128. Na Bukit Bintang wieczne przeróbki. Po pewnym czasie zwątpiłem nawet w mój wewnętrzny radar. Uliczki po których się jeszcze wczoraj poruszałem zamurowane, tam gdzie wczoraj był zakaz i barierki dziś wyrastają mostki i kładki. Ciężko się było połapać.
    129. Batman czy Superman? Temat numer jeden w całej Malezji kontynentalnej.
    130. Pstryczki z Batu Caves. Polecam nawet gdy ktoś ma niewiele czasu bo bardzo fajne miejsce i łatwo tam sie dostać za grosze (Komuterem o ile dobrze pamiętam z KL Sentral).
    131. Główna atrakcja czyli makaki...
    132...i jaskinie...
    133...i makaki.


    Pozdrawiam i przepraszam, że aż tyle małp.

  9. #39

    Domyślnie

    Nigdy nie byłam w tej części świata, ale dzięki Tobie już troche tak Dzięki fajnym opisom i cudnym zdjęciom, oczami wyobraźni można się przenieść w to zachwycające miejsce. Jak dla mnie mega. Dzięki za umilenie czasu w pracy

  10. #40

    Domyślnie

    Dzięki. W pracy trzeba jakoś zabić czas

Strona 4 z 5 PierwszyPierwszy ... 2345 OstatniOstatni

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •