Ok, zatem jeszcze kilka kadrów z Porto:
45. Wnętrze kościoła Clerigos. Akurat odbywała się chyba jakaś próba organowa. Fajne uczucie, wchodzisz do takiego chłodnego kościoła, nie wiadomo gdzie oczy podziać, a od ścian odbija się muzyka organowa.
46. Kolorowa Ribeira
47. Rio Douro
48. Most Ponte Dom Luis I z dołu
49. Ta najwyższa budowla to ratusz miejski. Z bliska sprawiał wrażenie nieco zaniedbanej.
Ok, jedziemy dalej. Kolejnego dnia udajemy się na lotnisko (metrem), o godz. 10 mamy odebrać samochód. Chwila formalności i dostajemy nowiutkiego Reno Scenica, dla 7 osób. Nawiasem mówiąc, wypożyczalnie zwykle blokują pewną kwotę na karcie kredytowej, na wszelki wypadek. Niestety nikt z nas kredytówki nie ma, ale udało się załatwić to wcześniej poprzez depozyt przelewem w wysokości 500e. Chwilę błądzimy po Porto i kierujemy się na Lizbonę. Trzeba przyznać, system dróg w mieście (autostrady i ekspresówki) to marzenie. Fakt, tanie nie są, nawet na Portugalskie realia - ale wygoda niesamowita. Po ok. 3 godzinach jesteśmy w okolicy Lizbony i kierujemy się do Sintry. Znajduje się tam pałac, ruiny zamku, oraz to co nas najbardziej interesuje - czyli park i ogrody. Przy okazji chcemy zaliczyć zachód Słońca na Cabo da Roca, czyli najbardziej wysuniętym na zachód skrawkiem EU. Niestety, dajemy ciała na całej linii, ale od początku. Sam pałac i zamek są umiejscowione na wysokim wzgórzu:
50.
Zostawiamy samochód na dole (BŁĄD!) i ruszamy piechotą. Ogólnie pomysł dobry, ale gdy mamy cały dzień, tymczasem było już dobrze po południu. Także samo dojście do ogrodów zajęło nam niecałą godzinę, a w głowie siedziała myśl że jeszcze trzeba jakoś wrócić. Na górze okazało się, że jest dużo miejsca na bezpłatnych parkingach. No cóż, gdyby człowiek widział. No ale. Już wtedy zdecydowaliśmy, że odpuszczamy przylądek - wszak posiedzimy na klifach na południu. Mijamy ruiny zamku (wstęp płatny, ale u nas czynnikiem był czas) i wchodzimy do ogrodów. Ogrody otaczają wzgórze, na którym jest pałac. Gdzieś wyczytałem, że to jest taki wielki tajemniczy ogród, no i racja. Zielono, gdzieniegdzie płyną uregulowane strumyki, tu i ówdzie błyszczą oczka wodne, stawy. Romantyczne mostki, ruiny zapomnianych budowli, omszałe mury, posągi. Słońce powoli zachodziło, więc wszystko mieniło się w zielono- złotych barwach. Pora była z jednej strony świetna - piękne światełko, ale szybko robiło się ciemno. Koniec końców obeszliśmy na szybko niecałą połowę parku i zaliczyliśmy najwyższe wzniesienie tegoż. Mocno wiało, zważywszy na to, że byliśmy ok. 600 mnpm, a ocean było widać 10 km dalej. Pałacu nie zwiedzamy, podobno nie zachwyca - tzn. nas, mając rzut beretem do Łańcuta czy Krasiczyna. Jeżeli ktoś by się zastanawiał czy warto wstąpić do Sintry, to gorąco polecam, ale na cały dzień. W każdym razie, jest to miejsce do którego na pewno powrócą, na dokładniejszą eksplorację.
51.
52.
53.
54. Pałac w Sintrze
55.
56. Tak, wiem że lecą
57.
58.
Podczas powrotu, kilkaset metrów przed parkingiem gdzie mieliśmy zostawiony samochód okazało się, że brama przez którą wchodziliśmy jest zamknięta. Można było wrócić się z powrotem na górę, i obejść wzniesienie główną drogą, czyli kawał drogi. Na szczęście udało się bramę (i mur) przeskoczyć, chociaż patrząc na jej ostre zakończenia zastanawiałem się, czyje wnętrzności tu zostawimy. Ale udało się, wieczorem meldujemy się w hostelu w Lizbonie.
Skontaktuj się z nami