Kiedyś, znaczy pierwsza dekada XXI wieku kolega kupił sobie pierwszego Garmina. Żadne tam Edge, jakiś turystyczny model, jednak w zestawie był uchwyt rowerowy, to używał go też na rowerze. O tamtej pory gubiliśmy się profesjonalnie, nie to co średniowiecze jakieś i gubienie się z mapą tylko.
Ponieważ wtedy jeszcze z mapami na Garmina nie było tak dobrze, a w zasadzie było bardzo do dupy, to nad odbiornikiem miał mapnik. Pewnego razu w Górach Stołowych nie wpiął do końca Garmina w uchwyt i go zgubił, niedaleko Schroniska na Szczelińcu w Karłowie. Zgubę zauważył po czasie, bo mapnik zasłaniał całkiem GPSa. Z pól godziny szukaliśmy go w krzakach, ale nie znaleźliśmy. Pewnie do tej pory leży, ale nie ma co szukać, bo pewnie paluszki już wylały na amen.
Mnie się też raz wypiął 64s z tych sanek, ale pamiętny przygód kolegi miałem zasmyczonego go do kiery. Edge mi się nie wypiął, choć jak łamałem Authora Ronina to się wyłamał z uchwytu.
Czytanie mapy jest proste, ale raczej nie w nerwówce zawodów. Kilka razy już zdarzyło mi się tłumaczyć pieszym w górach gdzie są i pokazywać na ich papierowej mapie, jak mają dojść gdzie chcą lub dojść w ogóle gdzieś sensownie jak jednak góry ich przerosły. Hitem byli turyści na Masywie Śnieżnika, którzy ubrani w ciuchy za miliony monet mieli mapę z lat 80. Serio, tę samą mapę kupili mi rodzice, jak w podstawówce jechaliśmy na wycieczkę szkolną.
I jeszcze kiedyś na stacji benzynowej koło Brna spotkaliśmy parę starszych Niemców, którzy wyjechali z Pilzna i wracali do siebie do Drezna. Tak, jechali wg mapy papierowej. Nie chcieli wierzyć, że zaraz wjadą do Austrii.
Szukaj
Skontaktuj się z nami