Close

Zobacz kanał RSS

Marta Baranowska

9 kwietnia 2o11 Starcie

Oceń wpis
Wczorajszy dzień zaczął się wspaniale. Horoskop w METRZE obwieścił mi, że czeka mnie uroczy poranek i uda mi się załatwić wiele spraw. Słoneczko, co prawda nie przyświecało, ale nie zaspałam do biblioteki, a ponadto gdy już wychodziłam, Kalina mi napisała, że kończy kawę, więc i ja na spokojnie wypiłam . Byłam zadowolona, mimo iż nie wszystko poszło po mojej neurotycznej myśli. Oczywiście do czasu. Niestety, około 12.00 mój piękny dzień, podczas którego nic nie było mnie wstanie zdenerwować, został skażony niespodziewanym spotkaniem pewnej osobistości. Te trzy sekundy były niczym wyciek toksyn z reaktora, gdyż mój prywatny Dementor przegonił wciąż jeszcze wątłe, wiosenne słońce na rzecz skrzeczącej, zimnej świetlówki. Osobistość przemkneła obok mnie złoszcząc mnie upartym milczeniem. Niczym Buka, osoba owa sprawiła, że kwiatki w wazonie zwiędły, ściany pokryły się szronem, a ja i mój zmącony spokój musieliśmy szczelniej okryć się płaszczem. Tak, Dementor robi mi to specjalnie, próbując pokazać swą wyższość na średniawym szaraczkiem, którym w oczach stwora jestem. Bawi mnie to wszystko nieustannie, choć co jakiś czas (w okresie PMSu) odbija się czkawką i impotencją pogodnego nastroju. Tym żałobnym sflaczeniem przekreślam swoje życie towarzyskie, dusząc w sobie jedno proste zdanie: Nienawidzę Cię. A jednocześnie nie dajesz mi o sobie zapomnieć.

A moje drugie ja radziło, żebym wyrzekła myśl prosto z mostu i oczyściła toksyczne, milczące zaczepki osoby. Ale nie, ja jestem ponad to, ukryta za dumą promenuję ze skwaszoną miną przez życie, usilnie całą winą obciążając niesprzyjające warunki atmosferyczne. Na niektórych nie warto tracić ani czasu, ani energii. Na rachityczną, bestię zatruwającą dobry nastrój tym bardziej. Być może kiedyś się tego nauczę?

Próbując jakoś ratować ostatek pokładów dobrego nastroju, spakowałam sie na trening i wyszłam wcześniej z Panną Anną, aby się jeszcze przespacerować. Traf chciał, że słonko radośnie ogrzewało atmosferę, a ja czułam, że horoskop raz w życiu się nie mylił. Niestety wiało. Piździło w zasadzie. Klęcie pod nosem, niczym bosman nic nie dawało, a na dodatek zgubiłam gdzieś gumkę do włosów i moje rozwichrzone włosy, niczym Chopin po nieudanym koncercie przysłaniały mi kwietniowe popołudnie. By uchronić się przed kolejnym zapaleniem ucha, wbiłam czarne słuchawki w przewody słuchowe i modliłam się o bezpieczny przyjazd E. Gdy mijałam szare mury wileńskie, słuchałam akurat Amos Lee, było więc nastrojowo i złowieszczo. Idę ja sobie, prawie radośnie, lecz w pełni na ślepo, aż nagle nie wiadomo skąd wylatuje na mnie kawał folii bąbelkowej, by niczym kłoda rzucić mi się pod nogi. Suche liście tańczyły wokół moich odzianych w czarny nylon pęcin, a ja usilnie próbowałam ogarnąć tą apokaliptyczną sytuację. Aż tu nagle, wiatr zawiał z drugiej strony, brązowe artefakty zeszłego lata toczyły się po chodniku niby posłuszna mi armia, czułam się jak władca wiatru. Wiatr wykręcał moje włosy we wszystkie strony, cień jaki rzucałam przypominał mityczne przedstawienia Meduzy. Tak, moje spojrzenie w stronę Dementora było ostatecznym pocałunkiem śmierci, rozliczeniem z fiskusem, zadośćuczynieniem poniesionych strat. Bez zadęcia, nadęcia, pierdnięcia, emocji, kwasu, żałoby czy histerii narodziłam się na nowo i jestem ponad to.

Małe zwycięstwo uczciłam bagietką z czosnkiem w drodze do stajni, uznając, że żaden Dementor nie będzie mi psuł wiosny w pakiecie z radosnym nastrojem. Za dużo jest na świecie Buk, wampirów emocjonalnych i szarych, zakapturzonych stworzeń by się nimi martwić. Jak to mówi Kaś: Bądź ponad to. I jestem, od dzisiaj jestem.
Kategorie
Bez kategorii

Komentarzy