hmm..
moj Canon 30D chlapnal ze statywem na plaze i byl zalany woda morska. lalo sie mu przez wszystkie dziurki przez 1,5 dnia na kaloryferze. potem go wlaczylem i przez kolejne 4 lata dzialal prawie normalnie (flesz byl zablokowany i przez jakis czas elektronika swirowala przy pracy kolkiem tylnim).
5D mkII z zalozonym 17-40 upuscilem do wody slodkiej, zdarzyl osiasc na dnie (0,5m) jak go spanikowany wylowilem. wyjalem baterie, wykrecilem obiektyw i od reki wrzucilem na siedzenie samochodowe do suszenia, po czym zawiozlem do serwisu. 3h po wypadku byl rozebrany na czynniki pierwsze i sie suszyl, a 2 dni pozniej odebralem telefon, ze w sumie to wszystko zyje (minus AF w obiektywie) i moge przyjechac sobie zabrac.
aparat dziala do dzisiaj bez najmniejszego zajakniecia, ponad 2 lata od wypadku. obiektywowi de facto nawrocil sie AF po 2 tygodniach i tez do dzisiaj bez zajakniecia dziala.
5D mkII mial rok temu problem z przyciskiem wyzwalacza (dzialal tylko pol-spust) ale co ciekawe ostatnio mu "przeszlo". nie rozumiem jak, ale bynajmniej mi nie przeszkadza
krotko podsumowujac - byc moze standardy Nikona sa jakie sa, ale na Canona bym tego nie ekstrapolowal i nie upieral sie, ze musza byc 1-ki, zeby aparat przetrwal jakies tam pochlapanie woda morska. bo nawet takie amatorskie korpusiki jak 30D czy 5Dmk2 potrafia sporo wiecej wytrzymac.
a co do ulew - wszystkimi moimi aparatami, wlacznie z plastikowym trabantem 450D, robilem zdjecia w strugach deszczu czy gestej mgle (wbrew pozorom tez masakryczna wilgoc) nie modlac sie specjalnie nad warunkami, dopoki ujecia mialy sens. nigdy zaden mi sie przez moment nie zajaknal...
Szukaj
Skontaktuj się z nami