Witam,
Dzisiejszy dzień zaczął się zwyczajnie.
Córka włączyła syrenę o 4:50, nastąpił ekspresowy podjazd z podgrzewanym na szybko mlekiem z kaszką o smaku bananowym, chwila spokoju, druga syrena jak już mleko się skończyło i przyszedł czas na poranną toaletę zwaną potocznie "Fuj, Fuj!" lub jeszcze krócej: "Ba!".
Później kawa, śniadanie, przemiła rozmowa z żoną i gdy wszystko zmierzało już w kierunku cosobotniego wyjazdu na zakupy... cieszę przerwał jej paniczny okrzyk: "O Jezus, Maria!!!", po nim głuchy odgłos: "Phuut!!!" a na końcu rozległ się płacz zdezorientowanego dzieciątka, które nie wiedząc co zrobić w tej nowej dla niego sytuacji postanowiło włączyć syrenę po raz trzeci - tak na wszelki wypadek.
W pierwszej chwili pomyślałem, że śnieg z dachu zleciał, a że siedziałem tyłem do okna (żona przodem) to tym bardziej, gdy po obróceniu się nic nie zobaczyłem, taką właśnie wersję przyjąłem za aksjomat.
Już chciałem się obruszyć i opierniczyć ją za to, że za każdym razem robi z igły widły, że następnym razem stanie się coś poważnego a ja odegram jej streszczenie bajki kończącej się na: "Woził wilk razy kilka, powieźli i wilka" to co wtedy zrobi, żeby mnie przekonać - pozwoli mecz oglądnąć z kolegami i jeszcze skoczy po piwo?, obieca oddać pin do karty? - gdy dostrzegłem ten specyficzny tik w jej prawym oku (ten w stylu Pana Wiewióra z Epoki Lodowcowej) świadczący o tym, że właśnie teraz stało się coś poważnego.
Nie dałem nic po sobie poznać, że też zaczynam się denerwować i zapytałem:
- "Co to było?".
W odpowiedzi usłyszałem:
- "O k... . Jakiś ptak pier...ną w szybę na balkonie! Gołąb chyba albo coś równie wielkiego!" (mieszkamy na parterze domu a balkon jest cały oszklony).
Niewiele myśląc podszedłem do okna i moim oczom ukazała się... SOWA!
Leżała między łopatą do śniegu a miotłą
Wiła się nieporadnie, naprzemiennie otwierając i zamykając wolno oczy, oddychała ciężko ciągle próbując złożyć otwarte jak ramiona przy szczerym powitaniu skrzydła
Zerwałem się jak oparzony, wdziałem na tyłek spodnie od dresu, które jak zwykle nie wiadomo dlaczego ( ) znajdowały się w koszu na brudy, na górę polar i kamizelkę i wybiegłem na pole.
Tam moim oczom ukazał się jeszcze gorszy widok: otóż przez tą chwilkę kiedy się ubierałem - dosłownie 1 lub 2 minutki - zleciały się już chyba wszystkie sroki i wrony z okolicy i zaczęły atakować ogłuszonego przeciwnika, go którego (jak mniemam) w normalnych warunkach mówiłyby per Pani.
Kiedy ruszałem w ich kierunku biegiem, wymachując rękami we wszystkie strony i wykrzykując coś w podobie do: "SZUUUU, wyp....ć głupie ptaszyska!", pożałowałem po raz pierwszy tego dnia, że nie kupiłem oglądanej kilka dni wcześniej wiatrówki
W każdym razie będąc kompletnym laikiem w temacie udzielania pierwszej pomocy ptakom, ogłuszonym przez bliskie spotkanie z "niewidzialnym przeciwnikiem", postanowiłem delikatnie zgarnąć go miotłą na kawałek tektury i przetransportować kilka metrów dalej, pod dach, koło składziku z drewnem opałowym.
Zakrzyknąłem na żonę, żeby rzuciła mi przez okno coś czym mogę okryć poszkodowaną i znalazła w internecie numer do weterynarza.
Weterynarz okazał się niezwykle rzeczowy i pomocny. Powiedział, że on takimi sprawami się z reguły nie zajmuje, że to Straż Miejska powinna po takiego ptaka się pofatygować, a że oddział Towarzystwa opieki nad zwierzętami w moim mieście jest w sobotę nieczynny to pewnie będą musieli odwieźć ją do miasta wojewódzkiego czyli do Krakowa, bo sowa jest gatunkiem prawnie chronionym. Powiedział też, że często Straż próbuję się wykpić i gdy tak się stanie to zaprasza do siebie i postara się udzielić niezbędnej pomocy.
Zadzwoniłem po Straż, pani na centrali okazała się kumata, wiedziała co w takich przypadkach się robi i oznajmiła, że już wysyła patrol.
Nie spieszyli się...
Ręce i uszy mi zmarzły, sowa zdążyła się otrząsnąć, usiadła na tekturze i dumnie czekała na przyjazd "taksówki".
Nawet pozwoliła zrobić sobie kilka fotek
Niestety tylko aparatem w telefonie
Zakupiłem go dwa czy trzy dni temu, nie zdążyłem przeczytać manuala a ręce goniły mi się z zimna i strachu, zatem niech nie dziwi fakt, że ostrość wygrała w wyścigu z kulą w płot
Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.
Przyjechali panowie Strażnicy Miejscy, wysiedli z auta a jeden idąc w moim i sowy kierunku zatrzymał się w pół drogi i widząc jej pazury poprosił kolegę, żeby to jednak on zajął się ptakiem
Wpakowali bidulkę do kartonowego pudła i położyli na podłodze za przednim fotelem.
Już miałem odchodzić gdy jeden do mnie tak rzecze:
- "Słyszeliśmy, że miał Pan przez telefon jakiś problem i nie dowierzał czy sowa faktycznie trafi do lecznicy?".
Faktycznie po uwagach weterynarza odnośnie "olewania takich tematów" przez SM, dopytywałem się pani dyspozytorki czy ptak na pewno otrzyma pomoc i co się z nim dokładnie stanie. Niemniej jednak to chyba nie powód żeby od razu to w taki sposób komentować?
- "Nie no... nie, że problem ale wiedzą panowie jak to w dzisiejszych czasach bywa: czasem, żeby pozbyć się strupa lepiej wyrzucić go za płotem..."
- "No wie pan co?!! Sowa jest pod ochroną... to przestępstwo... tak się nie robi! Z resztą jak pan chce to może pan jechać z nami i wszystkiego dopilnować!"
- "Nie, dziękuję. - odparłem spokojnie - Przekonali mnie panowie. Wierzę panom na słowo."
Odszedłem nie oglądając się za siebie i po raz drugi tego dnia żałowałem, że nie kupiłem tej cholernej wiatrówki
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
Ostatnie zdjęcie zrobiłem po części ze strachu, bo zaczęła mi się przyglądać badawczo (no i te szpony!) a po części, bo pomyślałem, iż chyba nieczęsto udaje się zrobić sowie fotkę od góry
Szukaj
Skontaktuj się z nami